Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom IV.djvu/065

Ta strona została uwierzytelniona.

mi, że nie zauważył wrzawy, chociaż wnikała wszystkiemi szczelinami do wnętrza pałacu.
Teraz podniósł się, aby przywołać pretoryanina, czekającego za kotarą na jego rozkazy, lecz jeszcze nie doszedł do drzwi, kiedy do pracowni wbiegł szybkim krokiem mąż nizkiego wzrostu, przyodziany w strój senatorski.
Był to Fronton, znakomity pisarz, zaciekły wróg chrześcian i pierwszy doradca starszego cesarza.
— Germanowie pod Akwileą! — szepnął dygnitarz pobladłemi ustami.
Wiadomość ta oddziałała tak piorunjąco na Marka Aureliusza, że patrzył długą chwilę na swojego pomocnika tępym wzrokiem, jakby jego słów nie zrozumiał, a kiedy pojął ich znaczenie, pochylił głowę i przycisnął rękę do serca.
— Stoją pod Akwileą — mówił Fronton. — Za dni dziesięć mogą być pod murami stolicy... Niech bogowie oświecą twój rozum, panie, abyśmy wiedzieli, co czynić należy...
Już cesarz ochłonął z pierwszego wrażenia.
Podniósłszy głowę, odezwał się zwykłym, przyciszonym, monotonnym głosem:
— Senatorowie Celiusz, Pizo i Hortensyusz udadzą się natychmiast do Akwilei, do obozu barbarzyńców, i stawią się przed Wadomarem, królem Markomanów, z darami mojemi. Wręczywszy mu krzesło kuralne, togę, dzierzganą palmami, i koronę, przypomnę mu dawne stosunki przyjazne, jakie łączą Markomanię z Rzymem od czasów króla Marboda. Jeżeli Wadomar wróci za Dunaj, ukarze podże-