Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom IV.djvu/067

Ta strona została uwierzytelniona.

łoskotu machiny rządowej, mogł bez przeszkody czytać, pisać i rozmyślać.
Nie lubiąc ćwiczeń rycerskich, przybrał sobie do boku, zaraz po śmierci Antonina Pobożnego, młodszego brata, ogłosiwszy go drugim imperatorem. Sądził, że młodzieniec zamiłowany w igrzyskach, koniach i przygodach awanturniczych, będzie uprawiał bez wstrętu rzemiosło wojenne i zastąpi go na polu bitwy. Jedynie dlatego podzielił się z nim władzą. Ale Lucyusz Werus roztrwonił siły swoje w bezmyślnej rozpuście, wyuzdany jak Neron, gnuśny jak Witeliusz. Nie podporą, lecz przeszkodą był mu ten lubieżnik, marnotrawca i pijak, dający z siebie stolicy ciągle zgorszenie. Jego gwałty, dopełniane na obywatelkach, musiał pokrywać i zacierać, jego długi płacić i znosić nierozumne wybryki.
Marek Aureliusz westchnął z głębi duszy. Ciężyła mu korona, ciężyło życie, niepokojone zazdrością milionów. Gdyby mógł rzucić purpurę, przesiąkłą krwią tylu imperatorów... Marzyłby wówczas w swojej ukochanej bibliotece o znikomości rozkoszy tej ziemi... Bo wszystko przemija, a wiecznie trwa tylko to, co duch zostawia po sobie.
Ale nie... On był Rzymianinem i cesarzem. Jemu nie wolno spoczywać w chwili, kiedy zemsta wzgardzonych ludów wyje u wrót Italii. On musi być walecznym i przytomnym, musi zdusić w sobie upodobania i wstręty i stać się wcieleniem obowiązku obywatelskiego, aby jego przykład wlał w przerażony naród nowy zdrój wiary i nadziei.
Tak... On stanie sam na czele legionów i po-