Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom IV.djvu/070

Ta strona została uwierzytelniona.

życiem i niech przyozdobią twój rydwan tryumfalny znakomitymi jeńcami.
Przez kilka chwil stała pogrążona w myślach, przygryzając dolną wargę, potem błysnęło w jej oczach złowrogo i odezwała się:
— Mam nadzieję, że dołożysz wszystkich starań, by pojmać żywcem owego zdrajcę, owego buntownika, co sprowadził na cesarstwo taką burzę. Chcę go widzieć w kajdanach pod kołami twojego rydwanu.
— Mówisz o Serwiuszu? — wtrącił Marek Aureliusz.
— Mówię o tej żmii, co wyhodowawszy się na naszem łonie, kąsa rękę dobrodzieja. Jeśli ten potwór wpadnie w twoje ręce, oddaj go w moją moc, a zdepcę tak jego pychę, że pozazdrości najnędzniejszemu z nędznych. Będzie służył ostatniej z moich niewolnic, jej pies posłuszny, jej sprzęt wzgardzony, aż go żółć zadusi.
— Ty znałaś osobiście tego buntownika? — zapytał cesarz, zdziwiony nienawiścią, syczącą w głosie żony.
Faustyna, pochyliwszy głowę, by ukryć rumieniec przed badawczym wzrokiem męża, odparła wymijająco:
— Imię jego zna dziś i nienawidzi każda Rzymianka.
Rzekłszy to, oddaliła się szybko.
Kiedy kotara za nią zapadła, uśmiechnął się Marek Aureliusz z goryczą.
Więc dlatego przypomniała sobie język i pieszczoty lat dawno ubiegłych? Ona znała Serwiusza,