Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom IV.djvu/074

Ta strona została uwierzytelniona.

i niewolnicy. Hańba na twoją głowę... O Rzymianie, Rzymianie!...
Rzekłszy to, oddalił się wolno. Gdy się znalazł w swojej pracowni, padł na krzesło i mówił do siebie:
— Dlaczego nie urodziłem się za czasów pierwszych konsulów! Nawet umrzeć nie warto za lud tak spodlony... A jednak trzeba bronić... bronić aż do tchnienia ostatniego... Imperatorowi nie wolno wątpić...

................

Marek i Mucyusz zbliżył się znów po odejściu starszego cesarza do Lucyusza Werusa, który zaczął wracać powoli do przytomności.
— A to cię pozdrowił! — śmiał się Mucyusz. — Może włożysz na siebie żelazną tunikę i pokażesz na polu bitwy, czegoś się od szermierzów nauczył... Władałeś zawsze dobrze mieczem i włócznią. Lekarze twierdzą, że zmiana życia i miejsca odświeża takich niedołęgów, jak my. Gotów jestem doświadczyć na sobie skutków tej końskiej kuracyi, gdybyś mi zechciał towarzyszyć.
Marek milczał.
— Bo rozważ tylko — szydził Mucyusz dalej. — W stolicy będzie straszliwie nudno, kiedy boski Lucyusz Werus wyruszy w pole z całym dworem, a woźnice cyrkowi i gladyatorowie staną pod sztandarami. Ten stary zrzęda pędzi podobno wszystkich na wojnę. Cóż tu będziemy robili bez cyrku i am-