fiteatru, bez baletu i śpiewaczek Werusa? Osowiejemy z nudów.
Marek nie odpowiadał.
— Tyś już osowiał — zaśmiał się Mucyusz. — Miarkuję, że ci Liwia Fabia osłodziła życie nad miarę. Miłe z niej stworzonko, a śliczna, a smaczna, brrr... Możnaby drapnąć przed nią do krainy cieniów.
— I twoja połowica nie zdobyłaby jabłka przed sądem Parysa — mruknął Marek.
— Wdzięki jej nie zakłócały nigdy mojego spokoju — rzekł Mucyusz. — Cóż mnie one mogą obchodzić? Byle płaciła moje długi, niech sobie dorobi jeszcze dwa garby na plecach i trzecie kose oko, jeśli tę sztukę potrafi. Małoż kobiet urodziwych w Rzymie? I cóż? Idziemy na wojnę? Zabawi nas zmiana zajęcia, a że możemy tam oberwać drągiem barbarzyńcy po łbie, nic w tem dla ciebie groźnego. Jesteś Kwintyliem. Guzy, połamane żebra i różne przedziurawienia ciała nie są w twoim rodzie nowiną.
— Wody — odezwał się Lucyusz Werus.
Szybko podał mu lekarz złoty puhar.
— Śmieszne — mówił cesarz, pijąc chciwie wodę. — Niktby nie uwierzył, że i woda może czasem smakować. Dlaczego? Wytłómaczcie mi to, kowale mądrych słówek bez treści.
Szukał pogardliwym wzrokiem filozofów.
— Drapnęli — mruknął. — Ci czciciele nicości nie lubią widoku pozornej śmierci. Wyć będą, jak głodne wilki, gdy ich Charon wciągnie za kark do łódki.
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom IV.djvu/075
Ta strona została uwierzytelniona.