Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom IV.djvu/079

Ta strona została uwierzytelniona.

nione miliony, morze wina, pusty śmiech, cyniczne rozprawy, legion kobiet uwiedzionych, a przed sobą przykrą, chorą starość, niemożność używania i nieuleczalny przesyt.
Od czasu do czasu zdawało mu się, że na dnie jego istoty drzemie jeszcze siła, która wróci mu miłość do życia. Dotknięty do żywego skąpstwem żony, wspinał się z gniewem rasowego rumaka, podciętego batem, miotał się, groził rozwodem, przyjęciem posady w prowincyach, lecz gdy ochłonął, zapominał o męzkiem postanowieniu, dziwiąc się sam swojej niecierpliwości. Na wieść o klęskach, zadanych legionom przez barbarzyńców, uderzyło w nim serce rzymskiego patrycyusza. W pierwszej chwili chciał biedz pod orły cesarskie, jak to czynili jego ojcowie; nazajutrz jednakże, rozmyśliwszy się, wytłómaczył sobie, iż się wojna bez niego obejdzie. Cóżby on robił w obozie, on, którego źle ułożone fałdy jedwabnej tuniki uciskały, który nie znosił najdrobniejszego pyłu na sukniach i trzewikach? Zawadzałby tylko, stałby się pośmiewiskiem grubego żołdactwa...
Więc i owa siła, która odzywała się w nim od czasu do czasu, owa duma Kwintyliów, nie posiadała dość mocy, by złamać jego znieczulenie? Owe wybuchy, gasnące tak szybko, jak przychodziły, były tylko dalekiem, słabem echem gwałtowności, co szalała niegdyś we krwi jego przodków? Rozpusta pospołu ze sceptycyzmem strawiły w nim wolę, unurzawszy w błocie wszystko to, co ludzkość wielkiem i świętem nazywała?
Jednego tylko wstydu nie zatracił. Kiedy go