Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom IV.djvu/085

Ta strona została uwierzytelniona.

dzielnicy, aby odebrał od Was przysięgę żołnierza. Uklęknijcie, wyzwoleńcy!
Teraz uwierzyli wyzwoleńcy. Z głośnym krzykiem, wyciągając ramiona w stronę ukochanego pana, padali na marmurową posadzkę, a Marek posuwał się wolnym krokiem wzdłuż szeregów i kładł na każdą głowę pochyloną obie ręce, powtarzając: jesteś wolny! Towarzyszyły mu w tej drodze stłumione łkania i błogosławieństwa.
Kiedy wyzwolił ostatniego gladyatora, zwrócił się do rachmistrzów i wyrzekł:
— A wy, kwiryci, będziecie świadczyli w urzędzie przesławnego cenzora, że wróciłem tym wiernym sługom wolność. Żegnajcie mi!
Nie czekał na podziękowania i oddalił się szybko, mrucząc do siebie:
— Teraz mogę odejść... Nie posiadam już nic własnego na ziemi, oprócz życia, które mi cięży. Ale mądry odchodzi bez bólu, bez strachów śmierci...
— Przynieś mi wina całą amforę — rozkazał pokojowcowi, gdy wrócił do sali.
Przyłożył do ust omszały dzban stuletniego falerna i ssał z niego chciwie odwagę i znieczulenie.
Kiedy wysączył ostatnią kroplę, cisnął naczynie na posadzkę i stanął przed szafami antenatów.
— I cóż? — mówił. — Czy jesteście ze swojego potomka zadowoleni? Byłem choć raz w życiu, przed samem rozwiązaniem tej głupiej komedyi, Kwintyliem. Wszystko oddałem Rzymowi... spłaciłem dług nazwisku, któremu zawdzięczam w części rozkosze