tej ziemi. Żołnierz albo zwycięża albo ginie. Do zwycięztwa braknie mi siły i woli, przeto ginę...
Zaśmiał się szydersko.
— O co się ludzie na tej ziemi nie ubiegają? O nazwisko, o dźwięk pusty. Głupcy...
Chwiejnym krokiem udał się do łazienki. Tu odesłał służbę, rozebrał się sam i ułożył w wannie porfirowej.
W przyległej sali śpiewał chór dziewcząt greckich namiętne pieśni o winie i miłości, o życiu i użyciu, o wiośnie i radości; w łazience unosił się odurzający zapach woni arabskich, na dworze wzbijało się właśnie słońce na pełne niebo, zwiastując dzień pogodny.
— Głupcy — mruczał Marek i otworzył sobie żyły nożem.
W chwili, kiedy potomek pierwszych twórców sławy rzymskiej zasypiał bez bólu snem wiecznym, rozbrzmiewały wszystkie świątynie stolicy pieniami kapłanów. Obywatele i wyzwoleńcy, krajowcy i cudzoziemcy, rodzone i przybrane dzieci Rzymu, otaczały posągi swoich bogów błagając o łaskę dla stolicy świata.
Na Kapitolu składał sam Marek Aureliusz ofiary Jowiszowi.
— Odwróć od nas zemstę barbarzyńców! — modlił się cesarz-filozof.