Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom IV.djvu/092

Ta strona została uwierzytelniona.

barzyńcy jeszcze obyć bez bata imperatorów, by nauczywszy się karności i zgody, odczuli swoją potęgę?
Ale nie... Trzeba zmienić plan... zmusić ich do zwycięztwa...
Serwiusz podniósł głowę szybkim ruchem kogoś, co powziął nagłe postanowienie i odezwał się:
— Czy mogę być pewnym naszego plemienia, bez względu na to, co rozkażę? Ty obcujesz częściej odemnie z wojownikami.
— Przed nami pieni się morze — odpowiedział Herman, którego oczy spoczywały na księciu z uległością psa. — Każcie nam walczyć z jego falami a przekonacie się, czy możecie na nas liczyć w każdej potrzebie. Germanowie nie opuszczają swoich wojewodów.
— Czy wszyscy?
Harman zamyślił się, Po chwili wyrzekł półgłosem:
— Rudy Willibald szeptał dziś z panami króla Wadomora, a kiedy mnie spostrzegł, znikł szybko w tłumie. Kose oczy ma ten lis zawistny.
— Pilnuj jego kroków.
— Sygar nie spuszcza z niego oka.
— Niech się naczelnicy rodów stawią niezwłocznie przedemną!
— Wy rozkazaliście, panie!
Kiedy się Herman oddalił, podniósł się Serwiusz z krzesła, na którem spoczywał, i obejrzał się wokoło.
Jego namiot znajdował się w samym środku dużego czworoboku, utworzonego z wozów, spojo-