Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom IV.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

mi bogami, Cezarami i z całym jej dobytkiem, ukradzionym ludom Europy, Azyi i Afryki. Bo pobici przez głód, zarazę, wojnę i własną nikczemność, jesteście słabsi od najsłabszego barbarzyńcy; bo dusi was za gardło widmo śmierci niesławnej. Wy niesiecie przebaczenie? Czyje przebaczenie? Imperatorów? Czy tego chorego niedołęgi, którego nazywacie sami babą filozofującą, albo tego pijaka i rozpustnika, któregoby w naszych lasach dzieci palcami wytykały, zgorszone jego podłością? Zmieńcie język! Przed zwycięzcami stoicie.
Jak szumiący potok spadły na senatorów słowa Serwiusza. Odurzeni, zdumieni, spoglądali na tego kipiącego olbrzyma w srebrnej zbroi, z głową orła, i zrozumieli, iż groźba takiego wroga może się stać ciałem.
— Bierzcie mnie! — drwił Serwiusz. — Zasłużycie sobie na względy boskiej Faustyny. Ona lubi niewolników i gladyatorów germańskich. Wy wiecie o tem...
W kole panowało ciągłe milczenie, a król Wadomar nie odrywał oczu od ziemi. Wszakże ten, którego życia żądał od nich imperator, był ich wodzem, prowadził ich do zwycięztw, umiłowany przez bogów. Mogli go opuścić, zazdroszcząc mu sławy, uprzykrzywszy sobie jego rękę nieubłaganą, twardą, lesz okuć go w kajdany... Za taką zdradę oplwałyby ich własne żony.
— A wy — mówił Serwiusz, zwróciwszy się do panów kwadyjskich i markomańskich — nie ufajcie słowom tych pysznych lisów. Gdybyście znali dzieje ich potęgi, wiedzielibyście, że stanęła ona na złama-