Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom IV.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

go tchnienia służyć ojczyźnie tak, jak ci sumienie Rzymianina nakazuje. Zawiniłam wobec ciebie, wiem, osądzę się sama. Ty nie trwóż się o mnie, nie żałuj... Śmierć nie straszy chrześcianki.
Zarzuciła mu ręce na szyję i łkała zcicha.
— Na słowach twoich lśnią łzy pożegnania — mówił Publiusz, przygarniając Mucyę do siebie — a nie widzę niebezpieczeństwa, któreby ci groziło. Jestem przy tobie i strzegę twojej głowy ukochanej. Położyłaś tyle zasług w obozie, że ci łaska imperatora wróci prawo do życia. Sam go prosić będę o zniesienie wyroku. Uspokój się, najdroższa, i wierz w jutro szczęśliwe.
— Któż zna na wojnie dzień i godzinę? — odrzekła Mucya, obejmując Publiusza coraz goręcej. — Śmierć postępuje ciągle naszemi śladami.
— Śmierć wojownika nie ściga lekarza. Nie pod włócznie i strzały posyła cię twój urząd. Ty ukrywasz przedemną zamiary nierozważne. Czuję je w twoim uścisku, słyszę je w twoim płaczu. Dlaczego mi nie ufasz, Mucyo?
— Ty nie odstąpisz podań rzymskich, a ja nie ukorzę się już nigdy przed bogami Olimpu.
— Miłość moja roznieci znów w twojem sercu cześć dla duchów opiekuńczych świętej Romy.
— Mój Bóg opiekuje się całym światem.
— Światem jest Rzym.
Zamilkli, zmiarkowawszy, że męczą się nawzajem.
On przyciskał jej głowę do swojej piersi, ona połykała łzy, oddychając ciężko.
A z góry spoglądało na nich nocne niebo, głę-