Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom IV.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.

rych dwa skleił naprędce z awanturników iliryjskich, szukających po świecie łupu i sławy.
Siła to aż nadto wystarczająca do poskromienia barbarzyńców, ale pod rozkazami innego wodza.
Cesarz-filozof nie znał się na rzemiośle wojennem, czego dawał ciągle dowody od chwili, kiedy stanął sam na czele wojska. Zamiast skupić całą potęgę na jednem miejscu i nie czekając na Germanów, przekroczyć Dunaj z początkiem wiosny, aby nie dopuścić do połączenia się Kwadów z Markomanami, rozrzucił kohorty wzdłuż granicy i czekał w Windobonie na wroga. Ofiarą tej zwłoki padł Windeks, wystawiony niepotrzebnie na pierwsze uderzenie barbarzyńców.
I dzisiejszą klęskę spowodowała niezaradność cesarza.
Przerażony wielką ilością najezdników, cofał się Marek Aureliusz z takim pośpiechem, jak gdyby uciekał przed zwycięzcą. Chciał wojsko swoje przed spotkaniem z Markomanami wzmocnić legionem melityńskim, który nadciągał od Wschodu. Armeńczycy zdążyli wprawdzie na czas; lecz żołnierz był tak znużony szybkim pochodem, iż nie wytrzymał gwałtowności Germanów.
Nadomiar, pozwolił się cesarz odciąć barbarzyńcom od Dunaju, od wody i statków, wiozących żywność i świeże pociski. Oni zajęli cały brzeg rzeki, wojsko zaś rzymskie zostało na bezdrzewnej wydmie, prażone żarami słońca lipcowego. Już dziś padali ludzie i konie, strawieni pragnieniem. Ani jednego źródła nie było w pobliżu.
Publiusz widział błędy cesarza, lecz jego do-