Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom IV.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.

dali mu orlego wzroku, błyskawicznych ruchów, stanowczości i zuchwałej odwagi ptaków drapieżnych, Filozof, przywykły do odważania każdego zamiaru na szalach krytyki, zastanawiał się zbyt długo przed wydaniem rozkazu. Tam, gdzie trzeba było działać szybko, stosownie do zmieniającego się ciągle położenia chwili, wahał się, ociągał, powstrzymywany namysłem.
Głęboki znawca natury ludzkiej, zdawał sobie Marek Aureliusz sprawę ze swojej niezdolności wojskowej. I męczył się tą świadomością, bo jemu, imperatorowi, najwyższemu panu siły zbrojnej Rzymu, nie wolno się było posługiwać radą legatów i trybunów. Odwróciłby się od niego żołnierz, prowadzony dotąd zawsze przez znakomitych wodzów.
W tem swojem utrapieniu wzywał cesarz pomocy wszystkich bogów i demonów, przypominał sobie wszystkie wróżby i zabobony, czepiając się każdego skrawka nadziei, jak topielec listka, porzuconego na wodzie.
Wobec świadków spokojny i równy, pogrążał się w smutku, gdy zostawał sam. Wówczas starał się odżegnać straszące go widma nieznanego jutra i brał rylec do ręki i kreślił spowiedź z całego życia, by zostawić po sobie ślady duszy wzniosłej a skołatanej.
Nie przypuszczał prawdopodobuie, gdy pokrywał woskowane tabliczki pismem greckiem, iż te kartki przetrwają Rzym i wiele innych narodów, kwitnących za jego czasów, że one świadczyć będą o jego dobroci i prawości jeszcze wtedy, kiedy po