Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom IV.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

niem, żołnierz bowiem, chociaż świeży, lecz prowadzony rozkazami doświadczonych wodzów, wykonywał jego plan w porządku. Pod osłoną łuczników i procowników, trzymających Jazygów w takiem oddaleniu, że strzały ich raniły tylko ziemię, ustawiali się Iliryjczycy w klin olbrzymi.
Zamilkły nawoływania trybunów i setników, ucichły sygnały tuby. Przez jakiś czas stało wojsko bez ruchu, potem rozbrzmiał marsz dorycki i cała ta ogromna masa ciał ludzkich ruszyła naprzód w szeregach tak zwartych, jakby jednę tworzyła całość. Równocześnie wił się wzdłuż stoków gór długi, lśniący wąż: legion melityński posuwał się ku miastu Arabo.
I Serwiusz nie spuszczał oka z nieprzyjaciela.
Wyprzedziwszy swój lud z naczelnikami rodów, zbliżył się do stanowiska Rzymian na odległość dwóch pocisków.
Promienie słońca, łamiąc się na łuskach jego srebrnej zbroi, otaczały go aureolą świetlaną. Widać go było zdaleka, ponad głowami piechoty rzymskiej.
Patrzył, a kiedy się Iliryjczycy ruszyli, odwrócił się do swojego otoczenia i zawołał:
— Jazygowie uderzą gromadnie!
Dwóch panów słowiańskich odczepiło się od jego świty i rozbiegło się w strony przeciwne.
— Jazda króla Wadomara odetnie czoło rzymskie, konnica Kwadów rozbije środek! Pierwsze dwa szeregi piechoty niech zachodzą równocześnie!
I znów odłączyło się kilku naczelników od or-