Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom IV.djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.

szaku wodza, by zanieść jego rozkazy ludom sprzymierzonym.
A wojsko imperatora posuwało się ciągle naprzód, zajmując z każdą minutą coraz szerszą przestrzeń. W miarę, jak się oddalało od gór, rozstępowała się dolna część klina na prawo i na lewo.
Wtem odezwały się rogi słowiańskie i Jazygowie zwijali pośpiesznie łańcuch. Luźne gromadki harcowników skupiły się w kilku miejscach w większe oddziały.
Sygnały powtórzyły się, tumany kurzu zakryły słońce i zewsząd posypał się na Rzymian grad strzał.
Świsnęły w powietrzu włócznie, wzdłuż szeregów rozbrzmiała komenda: — Zwieraj się! — i walka przestała być igrzyskiem.
Już drgały na piasku pierwsze trupy w kurczach śmiertelnych.
Powtórnie stęknęła ziemia pod kopytami koni. Z dwóch stron szły na Iliryjczyków chmury jedźdzców. Pierwsza uderzyła z prawej strony w ostry koniec klina z taką gwałtownością, że oderwała go od całości, druga, przełamawszy szyk z lewej, wdarła się do środka.
— Zwieraj się, zwieraj! — nawoływały tuby trybunów.
— Bij, zabij! — odpowiadał okrzyk wojenny Markomanów i Kwadów.
Na czele i w środku szyku rzymskiego zakłębiło się. Zanim legionista zdążył nawiązać przerwany łańcuch, byli Germanowie już po za promieniem, pocisków, zostawiwszy za sobą krwawą ulicę.