Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom IV.djvu/142

Ta strona została uwierzytelniona.

Przypomniał sobie, że nauka galilejskiego Proroka zjednała sobie najwięcej zwolenników na Wschodzie.
Więc ukrył twarz w dłoniach i pragnął, żeby go ziemia pochłonęła. Cały legion zarażony przesądem, wrogim wierze Rzymu. Okropne!...
A pieśń chrześciańska szła daleko, spływając się z wrzawą walki, która zbliżała się ku górom.
Po jakimś czasie słabła, ustawała, aż umilkła zupełnie.
Publiusz spojrzał po za siebie: żołnierze podnieśli się z kolan.
Uśmiechnął się z goryczą, dobył miecza i zawołał:
— Za cześć świętego Rzymu!
— Za Chrystusa Pana! — odpowiedziały mu tysiące głosów i lewe skrzydło legionu zaczęło podchód.
Na krwawem polu rozstrzygały się ostatecznie losy bitwy. Piechota Serwiusza, rozbiwszy jazdę posiłkową, zwarła się już z czołem Iliryjczyków i pchała ich ze świeżą siłą ku południowi.
W tej ciężkiej dla Rzymu chwili stała się rzecz tak dziwna, że przerwała walkę. Rzymianin i barbarzyniec opuścił broń i wlepił zdumiony wzrok w góry. Bo nad ich szczytami zakurzyło się nagle. Zewsząd tłoczyły się gęste chmury, zbierały się, kłębiły, łączyły z sobą, a gdy się zlały w jeden olbrzymi, czarny obłok, ruszyły na północ z taką szybkością, jak gdyby je z tyłu wichry jesienne gnały.
Kiedy zawisły nad polem bitwy, zaszumiało