Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom IV.djvu/143

Ta strona została uwierzytelniona.

w powietrzu i rzęsisty deszcz lunął na spaloną ziemię.
Przeciągły okrzyk radości powitał wodę. Żołnierz rzymski, nie bacząc, iż na jego życie nastaje tuż oręż nieprzyjaciela, chwytał orzeźwiający płyn szyszakiem, tarczą, ręką i pił z chciwością konającego, którego trawi żądza życia, a któremu podają ostatnie lekarstwo.
Już oprzytomnieli Germanowie. Miecz ich podjął znów przerwaną robotę, a legionista pił ciągle...
Dopiero, kiedy zagasił pragnienie, pożerające jego wnętrzności, ujął broń w pięść pokrzepioną i rzucił się z wściekłością na wroga.
— Niech żyje imperator! — huknęły przetrzebione legiony iliryjskie.
— Za Chrystusa Pana! — wołali Armeńczycy, którzy stanęli właśnie na polu bitwy.
I zawrzała walka z gwałtownością pierwszego starcia. Powtórnie zakołysały się stargane szeregi, jak łańcuch rozbujany, ale nie Germanowie byli teraz sprawcami ruchu. Z wewnątrz parł Iliryjczyk Kwadów, z zewnąrz walił się Armeńczyk na Markomanów.
Tuby, które, zagłuszone wrzawą bezładnego boju, milczały od dłuższego czasu, odezwały się ponownie, wzywając legionistę do porządku. Wodzowie czuwali, żołnierz słuchał sygnałów.
Rozprzężone oddziały łączyły się, zsuwały, nawiązując przerwany szyk. Co pod żarami słońca — ciężka zbroja — obezwładniło ramię Rzymianina, to stało się dla niego po ochłodzeniu powietrza wałem ochronnym. Szermierz imperatora, zakryty żela-