Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom IV.djvu/145

Ta strona została uwierzytelniona.

Ale jego głos pokrył grzmot przeciągły.
— Zwieraj się, zwieraj! — huczały rogi.
Ale na przesądnych barbarzyńców padł strach, mocniejszy od ich woli.
— Bogowie są z Rzymianami! — krzyknął ktoś, i popłoch ogarnął szeregi.
Niedobitki konnicy germańskiej i słowiańskiej zawróciły w miejscu i ruszyły ku Dunajowi na skrzydłach trwogi. Przy Serwiuszu została tylko jego jazda, którą zabrał z Obozu Batawów.
Z pola bitwy napływał już tłum bezładny, uciekający bez wodza i oporu, ścigany przez legion melityński.
— Bogowie są z Rzymianami! — wołali Germanowie, a tuż za nimi szedł okrzyk Armeńczyków — Za Chrystusa Pana!
Wówczas podniósł Serwiusz oczy na ową okrutną chmurę i wyrzucił z głębi zrozpaczonej duszy bluźnierstwo.
— Jesteście podli i chciwi krwi niewinnej, o bogowie! — wołał. — Na co są oni wam jeszcze potrzebni, na co?
Zgrzytnął zębami. Wiedział, że nie okiełzna już przestrachu, który poraził ludy germańskie.
Luźnemi kupami nadbiegała jego piechota, torując sobie drogę poprzez konnicę.
— Wstrzymać tę hałastrę! — krzyknął. — Cofać się w porządku! Nie ucieszyć tych psów rzymskich łatwem zwycięztwem! Niech nasze imię straszy jeszcze ich wnuków.
I ciął mieczem przez głowę pierwszego Markomanina, który mu się pod rękę nawinął.