Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom IV.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wziąć go żywcem! — zawołał jeden z Armeńczyków. — Zasłużymy sobie na wdzięczność imperatora.
I sto tarczy zbliżyło się do Serwiusza.
On skoczył w tył na sam skraj brzegu rzeki, przykląkł, pochylił się naprzód i czekał.
Wtem świsnęły w powietrzu trzy włócznie. Jedna z nich odbiła się od jego puklerza, druga zerwała mu z głowy szyszak, trzecia, rozwiązawszy spinki, łączące pancerz na ramieniu, utkwiła pod pachą.
Prawica Serwiusza zwisła, jak kwiat, podcięty przy korzeniu.
— Sygar! Spłać dług!
Olbrzym stęknął.
— Sygar! — powtórzył Serwiusz głosem rozkazującym, kiedy się żołnierz ociągał.
Na jego czaszkę spadł miecz olbrzyma.
Żygnęła krew na srebrną zbroję. Armeńczycy cofnęli się przerażeni i do Dunaju stoczył się trup wodza Germanów.
Jeszcze się fala nie zdążyła nad nim zamknąć, kiedy się woda powtórnie zapieniła.
Sygar przebił się sam i runął za swoim panem na dno rzeki.

................

Słońce zaszło już za górami, duże, czerwone, jakby się napiło krwi, której dziś tyle widziało.
Łagodnie uśmiechnięta cisza letniego wieczoru