Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom IV.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.

szła nad pobojowiskiem, osnuwając ofiary wojny szarą przędzą zmroku.
Gdyby nie stosy trupów, napiętrzone wzdłuż prawego brzegu, nie domyśliłby się nikt, iż przed kilku godzinami szalała tu rozpacz zwyciężonych, dławiona przez wściekłość zwycięzców.
Ani jedno ramię nie ocalało z jazdy Serwiusza. Byli legioniści polegli wszyscy, pomściwszy straszliwie śmierć wodza.
Pod osłoną tego muru, który odkrył rzekę dopiero wtedy, kiedy runął, przeprawiły się niedobitki Markomanów i Kwadów na drugą stronę Dunaju i rozbiegły się po lasach.
Bez potrzeby uciekali Germanowie na skrzydłach trwogi, wojsko bowiem imperatora było tak znużone całodzienną walką, iż powitało z radością sygnały trąb, wzywających do odwrotu.
Około północy zbliżała się do miejsca, w którem jazda Serwiusza broniła przystępu do Dunaju, gromadka ciemnych postaci. Światła pochodni padały na lektykę, niesioną przez czterech niewolników, odzianych w szare tuniki służby lekarskiej.
— Mówiłeś, że Mucyusz zginął na lewem skrzydle drugiej kohorty melityńskiej — odezwał się Publiusz, idący przodem orszaku. — Tu stała druga kohorta.
— Po raz ostatni widziałem lekarza Mucyusza tam, pod tem drzewem — odpowiedział setnik armeński. — Od chwili rozpoczęcia pochodu szedł on ciągle w pewnem oddaleniu za nami, a kiedy się druga kohorta zwarła z nieprzyjacielem, złączył się z szeregami, chociaż nie niósł z sobą broni. Pod gradem włóczni germańskich opatrywał rannych