Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom IV.djvu/151

Ta strona została uwierzytelniona.
XVIII.

Na Polu Marsowem w Rzymie wznosiła się wysoka, okrągła wieża, podzielona na trzy piętra, zwężająca się ku górze. Ściany jej oplatały wieńce z liści laurowych i zdobiły bogate kobierce wschodnie.
Wieżę tę otaczał tłum różnobarwny, powstrzymywany z trudem przez łańcuch pretoryanów, którzy bronili wspaniałej budowli przed ciekawością gapiów.
Rozstąpcie się! — nawoływali strażnicy cesarscy: — Orszak żałobny ciągnie już z głównego rynku.
Ale motłoch stolicy, zuchwały i chciwy świeżych wrażeń, tłoczył się ze wszystkich stron. Każdy chciał być najbliżej widowiska, które Marek Aureliusz zgotował Rzymowi.
— Bogowie nie odtrącają nikogo od swojego oblicza — odezwał się ktoś głośno.
— Chcemy się pokłonić nowemu bogu — zawołał inny obywatel.