Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom IV.djvu/153

Ta strona została uwierzytelniona.

żę, a kiedy się zatrzymał, rozpoczęli kapłani pienia żałobne. Zamigotały pochodnie, odezwały się flety, pretoryanie dobyli mieczów.
Marek Aureliusz wyciągnął obie ręce nad szczątkami doczesnemi Lucyusza Werusa i modlił się, zasłoniwszy głowę welonem. Gdy skończył, wzięli senatorowie lektykę na barki i wnieśli ją na sam szczyt wieży.
Rozbrzmiał marsz wojenny, pretoryanie zwrócili się twarzami do zwłok Lucyusza i pochylili miecze. Żołnierz żegnał imperatora.
Jeden z kapłanów podał Markowi Aureliuszowi płonącą pochodnię.
Cesarz przystąpił do wieży i cisnął przez duży, okrągły otwór ogień do jej wnętrza, wypełnionego wiórami.
Zaszumiało, załopotało i wszystkiemi szczelinami olbrzymiego stosu buchnęły płomienie. Kłęby dymu zakryły trupa Lucyusza Werusa.
Wtem rozległ się nad Polem Marsowem jeden potężny okrzyk..
— Duch boga Lucyusza! — huknął tłum, wyciągając ręce do góry.
Tam, z najwyższego piętra wieży, z chmury dymu, przetkanej iskrami, wypłynął orzeł, symbol imperatorów rzymskich, rozwinął skrzydła szeroko i wzbił się ku niebu.
Szybował wysoko, coraz wyżej, a kiedy znikł w ciemnych błękitach, padli kapłani domu Antoninów na kolana i zawołali:
— Cześć tobie, boże Lucyuszu!