Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/011

Ta strona została uwierzytelniona.

usidlić imperatorów, wiedzą, że gród Romulusa stoi wiernie przy starych podaniach, wrogi pojęciom i obyczajom, przyniesionym ze Wschodu.
W pobliżu luku tryumfalnego Konstantyna, naprzeciw amfiteatru, zebrała się gromadka mężów z gminu. Nie należeli oni widocznie do przyjaciół Symmacha i Flawiana, bo nie uczcili ich uroczystości rodzinnej suknią odświętną. W zwykłych jesiennych tunikach z długiemi rękawami wyszli na ulicę i przypatrywali się obojętnie fali głów ludzkich, która zalewała plac teatralny.
— Gdyby Ambrozyusz medyolański stał na czele gminy rzymskiej, nie urągaliby bałwochwalcy z taką bezczelnością Bogu prawdziwemu — odezwał się niski, chudy obywatel, ubrany w wytartą togę. — Ale nasz biskup całuje się z Symmachem, a Flawiana zowie przyjacielem. Ostygł już między nami zapał do wiary.
Wskazał żółtą, wyschłą ręką na amfiteatr i mówił dalej:
— Może tęsknicie za czasami, kiedy nasi męczennicy zabawiali w tych przeklętych murach rozpaczą swoją motłoch pogański.
Oczy chrześcian zwróciły się na olbrzymi gmach, który zapisał się krwawemi głoskami w dziejach nowej wiary.
— Wywołujesz strachy, pokonane na zawsze — mruknął młody żołnierz. — Modlimy się od stu lat publicznie, we własnych kościołach, uznani przez rząd. Po naszej stronie stoją imperatorowie, im zaś zostaną wkrótce tylko wspomnienia.
Chudy człowieczek w wytartej todze żachnął się.