Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/015

Ta strona została uwierzytelniona.

Pogardliwie zmierzył żołnierz szewca.
— Głupcze! — wyrzekł spokojnie. — Za twój podły język nie dałby nikt ani asa. Takim bezzębnym psom, jak ty, wolno dziś szczekać, ile się im tylko podoba.
— Kłóćcie się — odezwał się teraz Prokopiusz — a Symmachus dowiedzie tymczasem światu, iż Rzym nie przestał być siedliskiem zabobonów pogańskich. Bo jedynie w tym celu odprowadzi sam córkę swoją do pałacu Flawianów. Nie bylibyśmy wiernymi sługami prawdziwego Boga, gdybyśmy temu hardemu poganinowi nie obrzydzili zwyczajów starorzymskich, o których nawet kapłani Jowisza już zapomnieli.
Powtórnie przeszedł nad gromadką chrześcian gwar stłumiony.
— Słuchajcie Prokopiusza; on radzi dobrze — wyrzekł szewc.
— Oni są jeszcze zbyt silni zauważył handlarz owoców.
— Tchórzów straszy nawet widok dzieci! — fuknął Prokopiusz. — A my jesteśmy może słabi! Zarzucilibyśmy ich sandałami, gdybyśmy tylko chcieli.
— Rozumie się, rozumie się! — wtórowano wokoło.
Chrześcianie otoczyli Prokopiusza i porozumiewali się półgłosem. Potem rozbiegli się na placu amfiteatralnym.
Kiedy sio to działo na ulicach Rzymu, w pałacu Symmacha, w sali przyjęć, ubranej kwiatami i kobiercami, zgromadziło się przeszło sto osób płci obojga.