Skądże więc w Rzymie taka ilość zwolenników umarłych bogów, skąd ta jawność ich obrządku?
Wojewoda, syn Allemana, który służył na dworze cesarskim w przybocznej straży Gracyana, wychowany przez kapłanów chrześciańskich, przebywający czas dłuższy w najbliższem otoczeniu Walentyniana, nie umiał sobie zdać sprawy z widowiska, jakiego był świadkiem.
Słyszał on wprawdzie, że w prowincyach zachodnich cesarstwa, głównie w Italii i Galii, opierała się jeszcze pewna część ludności nowej wierze, ale nie przypuszczał nigdy, żeby pogaństwo liczyło tylu zwolenników w przedniej warstwie społecznej. Bo nie motłoch widział w sali Symmacha. Wszyscy ci poganie, otaczający ołtarz domowy gospodarza ze szczerem nabożeństwem, zajmowali w zarządzie stolicy i kraju stanowiska wysokie. Byli to nietylko najbogatsi, lecz także najpotężniejsi mężowie Italii.
Wierzyli-ż oni naprawdę w to, że w owym płomieniu, co tlił na ołtarzu, żyją przodkowie Symmachów, świadomi losów rodu, do którego kiedyś należeli?
Winfridus Fabricyusz rozglądał się uważnie wokoło, szukając na twarzach dygnitarzów rzymskich odpowiedzi na swoje pytanie.
Ani jeden uśmiech podejrzany nie dawał mu wskazówki, której szukał, pragnął. Chciał, żeby ci ludzie kłamali, odgrywali komedyę. Ale oni modlili się w skupieniu, oddani całą duszą obrzędowi.
Więc to byli poganie prawowierni, przekonani, więc słusznie domagali się żarliwsi biskupi zastosowania do upartego Rzymu środków gwałtownych?
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/024
Ta strona została skorygowana.