Co wojewodę najwięcej dziwiło, to, że wpośród tych Rzymian dawnego obyczaju dostrzegał bardzo mało typów rzymskich. Widział duże wschodnie nosy, ciemną cerę Afryki, jasne włosy Germanii, rude Gallii, zniewieściałe rysy Grecyi. Byli to prawie sami mieszańcy, noszący na sobie tak samo, jak on, piętna obcych, jeszcze niedawno barbarzyńskich ras. Wszystkie narodowości cesarstwa złożyły się na patrycyuszów starego Rzymu. Na tem tle różnobarwnem odbijało zaledwie kilka postaci, których wygląd zewnętrzny poświadczał bez dokumentów ich pochodzenie italskie.
Mówiono mu, że zastanie w domu Symmacha samych tylko Rzymian, chlubiących się purpurą, odziedziczoną po długim szeregu przodków. Tymczasem opowiadało mu to, na co patrzał, zupełnie co innego. Jak na dworze cesarskim, zastał i tu potomków ludów, wzgardzonych niegdyś przez panów świata. Skądże w nich ta miłość do starego obyczaju rzymskiego, z którym nie łączyła ich nić długiej tradycyi?
Kiedy wojewoda rozmyślał nad szczególnego rodzaju zjawiskiem, zabrzmiał w ciszy, zalegającej salę, dźwięczny głos konsula.
— Z mocy mojej władzy ojcowskiej — mówił Symmachus wolno, dobitnie — zdejmuję z ciebie, Gallo, brzemię obowiązków, z któremi przyszłaś na świat i oddaję cię pod opiekę bogów domowych Flawianów, abyś była odtąd ich wierną służebnicą.
Wyrzekłszy te słowa, naciągnął togę na głowę i wziął z rąk niewolnika wino, kadzidło i chleb, zmieszany z solą.
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/025
Ta strona została skorygowana.