Rzucał ofiarę w ogień i wymawiał półgłosem słowa zaklęcia, których znaczenia ani on, ani nikt z obecnych nie rozumiał, pochodziły one bowiem z czasów tak odległych, iż nawet kapłani nie wiedzieli, do jakiego narzecza italskiego należały. Przechodząc z ojca na syna, utrzymały się te formułki przez szereg wieków. Gdy z nich treść, przystępna dla wszystkich, uleciała, zostały tylko świętą relikwią, pamiątką po epoce, opromienionej blaskami wschodzącego słońca potęgi rzymskiej.
I znów rozbrzmiał głos Symmacha:
— Niech cię duchy opiekuńcze Flawianów natchną gorącą miłością do ogniska, które będzie odtąd twoje życie ogrzewało; niech wszczepią w ciebie cześć dla cnót wielkiego rodu, aby z łona twego wykwitły latorośle, godne jego zasług. Nie zapominaj nigdy, iż wchodzisz do domu, który dostarczył ojczyźnie mężów nieustraszonych w boju i w radzie. Pamiętaj o tem, dziecko moje, bo przyszły na czas trwogi i upokorzenia.
A zwróciwszy się do świętego ognia, mówił:
— Co przyświecało Rzymowi przez tyle wieków, ma zgasnąć, oddane na pośmiewisko cudzoziemców. Wszystkie demony pokonanych przez naszych przodków ludów unoszą się nad Kapitolem, grożąc Jowiszowi zagładą. Nad świątyniami prastarej stolicy państwa krążą nienawiści barbarzyńców, zuchwałe poparciem tych, którzy powinni być stróżami naszych dawnych zwyczajów i obyczajów. Bronić musimy się, my, cośmy światu rozkazywali, bronić przeciw fali, która nas zewsząd zalewa, pędząc z łoskotem rozkiełznanych namiętności.
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/026
Ta strona została skorygowana.