Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/028

Ta strona została skorygowana.

czywała na purpurowych poduszkach, przykryta białym welonem. Dziewicę Westy niosło ośmiu czarnych niewolników w czerwonych tunikach, a strzegł jej woźny rządowy z pękiem rózg na ramieniu.
Z góry, z konia spoglądał na kapłankę wojewoda, otoczony dowódcami załogi rzymskiej. Złocone szyszaki błyszczały na głowach wojowników, jedwabne płaszcze mieniły się w migotliwem świetle pochodni.
Za tem czołem korowodu wił się długi, ruchliwy wąż, lśniący barwami jaskrawemi. Każdego senatora nieśli niewolnicy innej narodowości — biali, czarni, bronzowi — jedni w tunikach niebieskich, inni w różowych, zielonych, fioletowych, żółtych, czerwonych, wszyscy zaś mieli we włosach i na sukniach kwiaty.
Na samym końcu ciągnęły cztery białe konie rydwan z kości słoniowej, a na tym wozie tryumfalnym stał Symmachus z córką i zięciem. Tuż za rydwanem postępowała matka narzeczonej, Rusticiana, pieszo, niosąc w ręku pochodnię Hymenu. Dwa rzędy dziewic w białych, długich sukniach szły po obu stronach młodej pary.
Orszak zamykał tłum wyzwoleńców i niewolników Symmacha.
Burza oklasków i okrzyków radosnych powitała konsula i jego gości. Wzdłuż ulicy Tryumfalnej błysnęły tysiące płomieni, powiały togi, płaszcze. Z dachów i rusztowań spadł na świetny orszak deszcz kwiatów.
— Cześć tobie, Symmachu, ojcze ojczyzny! — huczał tłum, podnosząc pochodnie wysoko do góry.