Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/032

Ta strona została skorygowana.

Zakołysał się tłum. Ci, którzy szli z tyłu, tłoczyli się do przodu, usiłując dotrzeć do miejsca wypadku. Daremnie wzywał setnik straży miejskiej do porządku. Nawet senatorowie wyskakiwali z lektyk i łączyli się z ludem.
Tysiące pięści podniosło się do góry i z tysięcy piersi wypadł jeden mściwy okrzyk:
— Galilejczyków lwom!
— Śmierć bałwochwalcom! odpowiedzieli chrześcianie, nadpływający gromadnie wszystkiemi bocznemi ulicami.
Już szalała nienawiść. Poganie ciskali togi, krępujące ich ruchy, chrześcianie zakasywali rękawy tunik. Kobiety i dzieci zbierały kamienie i podawały je ojcom i mężom.
Winfridus Fabricyusz zwrócił się do swoich podkomendnych i rozkazał:
Załoga palatyńska przywróci porządek! Oszczędzać krwi!
Trybunowie, przedarłszy się przez tłum, ruszyli w pełnym galopie ku Palatynowi, a wojewoda dobył miecza i chciał się zbliżyć do Fausty Auzonii, ale mu drogę zamknęli klienci Symmacha i pachołkowie miejscy.
Kilkudziesięciu mężów otoczyło lektykę kapłanki, broniąc do niej przystępu.
— Rozstąpcie się! — rozkazał wojewoda.
Nikt się nie ruszył. Odpowiedział mu tylko groźny pomruk, niezachęcający do użycia siły.
Winfridus Fabricyusz spojrzał na westalkę. Stała w lektyce wyprostowana, z głową podniesioną dumnie. Naokoło niej wrzała walka, krzyżowały się