Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/042

Ta strona została skorygowana.

kami, wyglądały pięty. Wynędzniały, chudy, pokryty cały kurzem i błotem, szedł z głową zwieszoną.
Z bezczelnością służby wielkich panów przypatrywali mu się wywoływacze i liktorowie, podając sobie z ust do ust uwagi obelżywe.
Jeden ze strażników podszedł do głównego wywoływacza i szepnął mu kilka słów. Ten znikł natychmiast za purpurową jedwabną kotarą, a kiedy po chwili wrócił, podniósł zasłonę do góry.
Więzień i jego straże weszli do obszernej, kwadratowej sali, której ściany tworzyły ogromne tafle marmurowe, pomalowane na czerwono. Po obu stronach głównych drzwi stało po trzech liktorów z wyostrzonemi toporami.
Jak w pałacu Symmacha, był i tu na środku ołtarz i palił się święty ogień. Dym snuł się wolno ku górze i wydobywał się na zewnątrz przez otwór, zostawiony w dachu.
Na ciemnem tle ścian świeciły posągi pierwszych dwunastu imperatorów z domu Juliów, Klaudyów i Flawiów.
Więzień, zatrzymawszy się na progu, podniósł głowę i szukał wzrokiem stroskanym tego, którego wola miała rozstrzygnąć dalsze losy jego życia. Gdy go spostrzegł, nie spuścił oczu, lecz patrzał zdziwiony. Bo zdawało mu się, że na krześle kuralnem z kości słoniowej, ustawionem na podwyższeniu wprost ołtarza, nie żywy człowiek spoczywał, lecz jeden z owych imperatorów.
Wiryusz Nikomachus Flawianus, prefekt pretoryum Ilyryi, Italii i Afryki, mógł służyć za model do posągu cesarza Augusta. Miał on tę samą okrągłą,