zanadto dręczą. Za mało nas jeszcze przyswojono, nagięto...
Ostatnie słowa rozpłynęły się w szepcie, lecz nie uszły mimo to uwadze prefekta.
— Ty jesteś Rzymianinem? — zapytał Nikomachus Flawianus, podnosząc głowę.
— Z krwi rzymskiej idę, za co nie mam wcale powodu składać ofiar bogom narodowym — odpowiedział dekuryon. — Niedługo zabronią nam nowi ludzie, napływający bezustannie ze Wschodu, powietrza, wody i ognia. Opuścili nas bogowie ojców.
Usta Nikomacha Flawiana drgnęły, nadając jego twarzy wyraz bolesny. Ale trwało to tylko sekundę.
— Mów dalej — wyrzekł głosem spokojnym.
— Kazali mi na Nowy Rok dostarczyć sto tysięcy solidów — skarżył się dekuryon. — Mojaż w tem wina, że z miasta Pyksus nie można nawet połowy wycisnąć? Tyle już z nas wyciśnięto... Kazano mi do legionów syryjskich odstawić pięćdziesięciu żołnierzów. Mojaż wina, że młodzież albo ucieka przód poborem, albo przechodzi do Galilejczyków i zapisuje się do stowarzyszenia ich kapłanów, aby tylko nie służyć pod sztandarami naszego boskiego pana? Miałżem czekać, ażby mnie urzędnicy pozbawili ostatniego asa? Już...
Nagle urwał, przerażony swojem zuchwalstwem i upadł na kolana. Wszakże stał przed bezpośrednim zastępcą imperatora, przed najwyższym sędzią licznych prowincyi.
— Ty przebaczysz mowę zuchwałą zrozpaczonemu — prosił — albowiem sława twojej sprawiedli-
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/049
Ta strona została skorygowana.