— Pochować wszystkich na koszt państwa, zaś rodzinom ich, bez względu na wyznanie, wypłacić po tysiąc sesterców.
Kiedy Arystides znikł za kotarą, przeglądał jeszcze prefekt pargaminy, przygotowane do podpisu. Załatwiwszy sprawy naglące, wyszedł przed pałac, gdzie czekała na niego lektyka i kazał się zanieść do Aureliusza Symmacha.
Konsul był w ogrodzie. Przechadzając się w alei mirtowej, mówił coś do siebie. Od czasu do czasu wyciągał to jednę rękę, to drugą, pochylał się naprzód, cofał głowę w tył, tak zajęty sobą, że spostrzegł gościa dopiero wtedy, kiedy prefekt stanął obok niego.
— Przygotowuję na jutro mowę, bo trzeba coś w senacie powiedzieć z powodu wczorajszych wypadków — odezwał się, witając się z prefektem. — Doskonała to sposobność, by ospalszych z pomiędzy nas podrażnić przeciwko zuchwalstwu Galilejczyków.
— Zdaje się, że te półśrodki już nie wystarczą — rzekł prefekt.
— Czy otrzymałeś nowe rozporządzenie? — zapytał konsul skwapliwie.
— Walentynian domaga się natarczywie wykonania edyktu Teodozyusza.
— Żądał już tego niejednokrotnie.
— Ale tym razem grozi.
— I jego groźby nie są nam obce.
— Ostatnią groźbę zamierza poprzeć siłą zbrojną. Nie bez przyczyny oddał legiony Italii w ręce zaciekłego Galilejczyka.
— Mówisz o Winfridzie Fabricyuszu?
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/054
Ta strona została skorygowana.