Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/066

Ta strona została skorygowana.

Po twarzy jej przebiegały rozkoszne uśmiechy, wprawiające drobne, różowe usta w ciągłe drgania. Widać było, że powstrzymuje z trudem wybuch wesołości, onieśmielonej obecnością kapłanki.
Ale kiedy patrycyusz, wyrzuciwszy z siebie słowa ostatnie głosem podniesionym, uderzył się dłonią w kolano, nie mogła nad sobą dłużej zapanować i parsknęła śmiechem.
— Porcyo! — napomniał ją brat. — Ty nie przestaniesz być nigdy dzieckiem.
— Bo dlaczego Konstancyusz Galeryusz taki zabawny — szepnęła zawstydzona dziewczyna.
Wyprostowała się na krześle, splotła ręce na łonie, zapatrzyła się przed siebie, ściągnęła brwi, nadając twarzy wyraz sztucznej powagi.
— Przepraszam Twoją Świątobliwość za pustotę tego dzieciaka — mówił senator do westalki.
Surowe oblicze Fausty Auzonii rozjaśnił uśmiech przyjazny.
— Szczera wesołość nie plami nigdy młodości — wyrzekła.
— Matka osierociła ją zawcześnie, moja zaś opieka braterska była widocznie zbyt słaba, kiedy nie zdołała okiełznać jej żywego usposobienia — tłómaczył się senator. — Nie umiałem karać drobnej dzieciny.
— Masz mnie taką, jaką mnie wychowałeś — odezwała się porcya[1] Julia, obrzuciwszy brata spojrzeniem promiennem.
— Porcyo! — napominał senator, lecz w jego głosie nie było twardego dźwięku wyrzutu.

Drżał w nim miękki ton przywiązania.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Porcya.