chą klątwę. Nawet Porcya Julia odwróciła głowę od chrześcianina.
On nie domyślił się zrazu powodu nagłej zmiany, a kiedy go odgadł, spojrzał długo, serdecznie na westalkę, jakby ją chciał przeprosić za przykrość wyrządzoną.
Ale twarz kapłanki była znów blada, chłodna, nie zachęcająca wcale do wymiany myśli przyjaznych.
I znów, jak na placu amfiteatralnym, podczas rozruchów ulicznych, widział wojewoda przed sobą wysoki mur, oddzielający go od tej kobiety, która go tak pociągała, że zapomniał dla niej o swoich nienawiściach religijnych. Zrozumiał, iż zbliży się do niej tylko po gruzach pogaństwa.
Przesunął ręką po czole i podniósł się.
— Jeśli Twoja Świątobliwość pozwoli, zastukam wkrótce po raz wtóry do bramy Atrium — wyrzekł.
— Kramy naszego Atrium stoją zawsze otworem dla wszystkich życzliwych — odpowiedziała Fausta Auzonia wymijająco.
Wojewoda ukłonił się i opuścił dziedziniec szybkim krokiem. Żegnało go to samo chłodne milczenie, jakie go powitało.
Kiedy znikł za kotarą, odezwał się Kajus Juliusz:
— Szkoda, że Fabricyusz ukochał tak namiętnie zabobon wschodni. Jest to żołnierz wielkiej przyszłości i przytem człowiek uczciwy. Należał on na dworze Walentyniana do tych nielicznych
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/077
Ta strona została skorygowana.