szająca głównie wydziedziczonych i nieszczęśliwych, nie pociągała, kto nie chciał lub nie mógł zrozumieć, iż zmienionym warunkom państwowym i społecznym było za ciasno w kole przestarzałych wyobrażeń i zasad, ten cofał się o lat tysiąc w tył, do kołyski pierwszych miast greckich i rzymskich, do samego początku cywilizacji, która dobiegała już do mety.
Poganie drugiej połowy czwartego stulecia chcieli wskrzesić wiarę Numy Pompiliusza i jego ludu z jej wszystkiemi formami i symbolami, zapomniawszy, że między pobożnym królem a patryotami z czasów Teodozyusza wznosiła się olbrzymia góra, utworzona z systematów filozoficznych, które strawiły, jak rdza, zaufanie do bogów, zwanych narodowymi. Ze starą wiarą miały wrócić stare cnoty...
Lecz wybitniejsi politeiści czwartego stulecia, jak cesarz Julian Apostata, filozof Temistius, mówca Symmachus, prefekt Flawianus, retor Libanius i i. zdawali sobie sprawę z niemocy dawnych tradycyi. Pojąwszy, że tylko wiara odświeżona, wyższa i szersza od poprzedniej, przygarniająca pod swoje skrzydła nie miasto lub naród, lecz człowieka w ogóle, mogłaby rozniecić nanowo wystygły zapał religijny, usiłowali przyswoić pogaństwu zdobycze ostatnich czasów. Wzięli oni od neoplatończyków ich „Słowo”, zbliżone do Boga monoteizmu, a od chrześcian cnotę miłosierdzia, nie odczuwaną przez starożytnych.
Ale to „Słowo” filozoficzne było tak samo pojęciem oderwanem, czemś niewyraźnem, niepochwytnem, jak szlachetne marzenia stoików.
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/086
Ta strona została skorygowana.