Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/096

Ta strona została skorygowana.

wają chwile, w których szczęk oręża jest najwłaściwszą odpowiedzią. Za długo znosimy samowolę Teodozyusza.
Kajus Juliusz spojrzał z zazdrością na gościa.
— Gdybym miał twoje zdrowie — wyrzekł z żalem.
— Tylko się nie martw — pocieszał go Konstancyusz Galeryusz. — I dla ciebie znajdzie się robota. Rozumna głowa waży więcej od silnych ramion.
— Ale nie na wojnie.
— I na wojnie.
Zamyślili się obaj, patrząc przed siebie.
Po jakimś czasie zaczął Konstancyusz Galeryusz:
— Chciałem ci powiedzieć, że konie Rufina są do nabycia. Zgrał się wczoraj w kości i chce się pozbyć karych ogierów, na które ostrzysz zęby od trzech miesięcy. Możesz je nabyć za tanie pieniądze.
Kajus Juliusz wzruszył ramionami.
— Obędę się bez ogierów Rufina — wyrzekł.
— Dlaczego? — zapytał Konstancyusz Galeryusz zdziwiony. — Tak ci się zawsze podobały.
— Nie wiadomo, na co pieniądze będą niedługo potrzebne.
— Przyznaj się, że zapłaciłeś znów ogromną sumę za dziurawe sandały Cyncynata lub za spinkę Cezara. A może udało ci się złowić kawałek ogona wilczycy, co karmiła Remusa i Romulusa? Pokaż zdobycz, bo nie wytrzymasz.