Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/098

Ta strona została skorygowana.

bieskich, ciekawych oczu zaświeciło nad zadartym noskiem. Za noskiem ukazała się twarz, a za twarzą cała postać Porcyi Julii.
Uśmiechnęła się filuternie i posuwała się wolno na palcach nóg, wstrzymawszy oddech. Za nią czołgał się duży pies brytański.
Gdy stanęła za plecami Konstancyusza Galeryusza, klasnęła z całej siły w dłonie.
Kajus i Konstancyusz odskoczyli od siebie przerażeni, a Porcya śmiała się pustym śmiechem psotnego dzieciaka. Pies, rozbawiony, jak jego pani, wtórował jej radosnem szczekaniem.
Wyśmiawszy się, podbiegła dziewczyna do brata, objęła go wpół, okręciła wokoło i zarzuciła mu ręce na szyję.
— Pozdrowienie poranne przynoszę ukochanemu braciszkowi — mówiła, całując senatora w obydwa policzki.
Porcyo, mój półmisek z czasów Tarkwiniusza Pysznego! — zawołał rozpaczliwie Kajus Juliusz, podniósłszy do góry skorupę.
Pies skakał jak opętany, usiłując dosięgnąć pyskiem drogocenne naczynie.
— Odpędź Lidyę — błagał Kajus.
— Lydya, dosyć tego! — fuknęła Porcya.
Pies uspokoił się natychmiast. Przywarowawszy u stóp swojej pani, lizał jej rękę.
Teraz zwróciła się Porcya do Konstancyusza, ujęła palcami sukienkę z obu stron, zrobiła dyg i wyrzekła grubym głosem:
— Pozdrowienie Twojej Przesławności!