Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/099

Ta strona została skorygowana.

Ten sam gest wykonał Konstancyusz Galeryusz i odparł tak samo ponuro:
— Niech bogowie zachowają Twoją Przesławność!
Kiedy uniósł lekko togi i cofnął w tył prawą nogę, wyglądał tak komicznie, że Porcya wybuchnęła znów głośnym śmiechom.
— Mógłbyś się pokazywać w teatrze jako pantomim — zawołała.
— Ale powiedz mi, dlaczego ludzie nazywają ciebie przesławnym? — zapytała. — Cóż ty zrobiłeś tak sławnego, że jesteś przesławnością?
— Porcyo! — odezwał się Kajus Juliusz, który zamknął już swoje naczynie do szafy.
— Daj jej pokój — prosił Konstancyusz Galeryusz. — Wiesz przecież nie od dziś, że Porcya wybrała sobie mnie za wazę, do której zlewa bez przeszkody swoją wesołość.
— Obszerna waza! — zauważyła Porcya.
— Obszerna! — potwierdził Konstancyusz — ale niedługo będzie węższa.
— Może przystałeś do Galilejczyków i udasz się na pustynię, by się raczyć korzonkami.
— Do Galilejczyków nie przystałem, bom Rzymianin, ale korzonkami żywić się mogę, gdy zajdzie potrzeba, bo mam dobre zęby. Dziwisz się słusznie, dlaczego mnie ludzie nazywają Przesławnością. Wiem o tem sam, że kupiony tytuł należy uprawnić czynami odważnemi.
Porcya wzięła dużą rękę Konstancyusza w swoje drobne, białe palce i głaszcząc ją. wyrzekła serdecznie: