Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/100

Ta strona została skorygowana.

— Znów cię moja niemądra wesołość dotknęła. Ale ty nie masz do mnie żalu? Ty wiesz, że nie obrażam nigdy nikogo rozmyślnie.
— A ty wiesz, że tobie ze mną wszystko wolno — odparł Konstancyusz Galeryusz i spojrzał na Porcyę z taką miłością, że dziewczyna spłonęła.
— Mogłabyś się przychylić do jego prośby, którą powtórzył już tyle razy — odezwał sie Kajus Juliusz i stanąć z nim przed ołtarzem jego bogów domowych.
Porcya odskoczyła od Konstancyusza.
— Z nim? Nigdy! — zawołała opryskliwie.
— Dlaczego? — zapytał brat. — Czy dlatego, że należy do nowego patrycyatu? Nowy na nim tytuł, ale stara w nim miłość do Rzymu, a jeszcze starsza uczciwość i dobroć. Pierścienia rycerskiego nie zdobył jego pradziad zdradą i podłością wyzwoleńców cesarskich, lecz z mieczem w ręku, w służbie przybranej ojczyzny, tak samo, jak niegdyś nasi przodkowie. Małżonka wierniejszego i lepszego nie znajdziesz Porcyo.
— Wiem, że Konstancyusz Galeryusz jest poczciwy i dobry — odparła Porcya — ale jakżebym ja obok niego wyglądała? Jak sarna obok słonia. Nie chcę!
Patrycyusz uśmiechnął się dobrotliwie.
— Wiadomo, że słonie bywają cierpliwi — mówił. — Mamy oboje czas.
— Sądzisz, że twoja cierpliwość złamie moją wolę? — zawołała Porcya z dziecięcą złością.
— Wierzę, że będziesz mnie kiedyś bardzo kochała.