Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/101

Ta strona została skorygowana.

— Cóż upoważnia cię do tak zuchwałego mniemania.
— To, że się ze mną zanadto kłócisz.
— Będę odtąd milczała, jak, jak, jak... — mówiła Porcya szybko, tupając nóżkami.
— Jak Porcya Julia — poddał jej Konstancyusz, śmiejąc się.
Dziewczyna pogroziła mu palcem, okręciła się na pięcie i wybiegła z pokoju. Za nią podążył pies z wesołem szczekaniem.
Jeszcze się kotara chwiała, kiedy się na przeciwnym progu ukazał wywoływacz.
— Znakomity Winfridus Fabricyusz! — oznajmił.
— Kajus Juliusz spojrzał zdziwiony na Konstancyusza, jakby pytał: czego ten chce ode mnie?
— Nie przyjąłbym tego Galilejczyka — mruknął patrycyusz.
— Może ma do mnie jakie polecenie z Wienny — odpowiedział senator.
— Niech wejdzie! — rozkazał niewolnikowi i zarzuciwszy na siebie togę, udał się do sali.
Wojewoda miał na sobie ten sam strój wojskowy, w którym przybył na uroczystość rodzinną Symmacha. Nawet miecza nie zostawił w przedsionku.
— Pozwoliłem sobie zakłócić spokój Twojej Przesławności — zaczął — nie jako wojewoda Italii i chrześcianin, lecz jako dawny znajomy z Wienny.
— Witaj! — odparł Kajus Juliusz i wskazał ręką na jednę z sof, ustawionych w półkolu na środku sali.