i Gallów, a wówczas zobaczymy, kto będzie komu zamykał świątynie...
Winfridus Fabricyusz, opuściwszy dom Juliusza, wskoczył do rydwanu, który czekał na niego przed bramą, wziął z rąk niewolnika lejce i krzyknął na dwóch konnych legionistów:
— Do pałacu Lateranów!
Żołnierze ruszyli z miejsca galopem, poprzedzając wojewodę, który prowadził ogniste klacze hiszpańskie ze zręcznością cyrkowego woźnicy.
— Z drogi! Miejsce dla znakomitego wojewody! — nawoływali żołnierze.
Dopóki się rydwan toczył po bazalcie ulicy Ogrodowej, niepowstrzymywała jego szybkiego biegu żadna przeszkoda. W tej zacisznej dzielnicy miasta, zamieszkanej głównie przez senatorów, bywało zwykłe o tej porze pusto. Tylko bezpośrednio po wschodzie słońca snuły się tu gromady wolnych żebraków, stukających do bram możnych panów.
Ale kiedy wojewoda, skręciwszy na lewo, wpadł w samo ognisko ruchu handlowego i przemysłowego stolicy, w ulicę Szeroką, okazały się nawoływania jego straży przybocznej bezskuteczne. Płynęła tu ciągle, pod górę ku bramie Flamińskiej i na dół, w stronę Kapitolu, żywa fala, która zalewała nie same tylko boczne chodniki. I środkiem ciągnęły lektyki, krzesła przenośne i taczki z ciężarami.
A ten lud rzymski, który pamiętał bardzo dobrze, że jeszcze niedawno nawet konsulowie i pretorowie kazali swoim liktorom wyjmować w obrębie murów miasta z pęków rózg topory, by nie obrażać jego
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/108
Ta strona została skorygowana.