Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/109

Ta strona została skorygowana.

oczu znakiem władzy, nie zwracał wcale uwagi na wojewodę.
Widział on tyle świetnych korowodów, tyle blasku, roztaczanego przez senatorów na ulicach, ocierał się codziennie o tylu dostojników, iż mijał obojętnie skromny rydwan. Tylko, gdy legioniści naglili konie do pośpiechu, odwracały się tu i owdzie głowy i odzywały się głosy.
— Wolno! Czekać!
I głuchy pomruk rozlewał się wówczas wokoło.
Winfridus Fabricyusz, przywykły w pobliżu dworu cesarskiego i na prowincyi do kornej uległości tłumów, dziwił się zuchwalstwu ludu rzymskiego. Wychowaniec czasów nowych, które lekceważyły rozmyślnie tradycye przeszłości, miał on ochotę spaść na harde karki plebsu stolicy, lecz tych karków było tak dużo, iż jego żołnierska gwałtowność nie przełamałaby ich w razie oporu. A na porażkę w burdzie ulicznej nie mógł się narazić główny przedstawiciel siły zbrojnej. Przeto powstrzymał rącze konie i zawołał na legionistów, żeby zwolnili kroku.
Dziwiło go nie samo tylko zuchwalstwo ludu rzymskiego. Wszakże była dziś niedziela, dzień święty dla chrześcian. Sobór nicejski zakazał w tym dniu pracować.
W Wiennie i miastach, sąsiadujących z rezydencyą imperatora, stosowali się nawet innowiercy do tego przepisu, uświęconego przez edykty cesarskie, nad których wykonaniem czuwali gorliwie urzędnicy, bez względu na wyznanie, do jakiego należeli.