Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/110

Ta strona została skorygowana.

A tu, w dawnej stolicy państwa, ruszała się i wrzała ulica, jak gdyby nowy porządek wcale nie istniał. Kupcy nie pozamykali sklepów, drobni handlarze nie zwinęli straganów, rozstawionych na chodnikach, rzemieślnicy kuli, piłowali, stukali w warsztatach, przyśpiewując sobie przy robocie. Nawet członkowie rządu nie szanowali woli cesarskiej.
Jakiś senator spieszył do Kuryi, otoczony tłumem służby i klientów. Sędziowie, adwokaci, pachołkowie miejscy ciągnęli ku głównym rynkom, do zwykłych zajęć dni powszednich.
Patrząc na ten ruch, przypomniał sobie wojewoda słowa Kaja Juliusza. Starzy bogowie byli w Rzymie jeszcze w istocie silni, silniejsi, niżeli się zdawało imperatorom chrześciańskim. Ten gród odwieczny pozostał miastem pogańskiem mimo gniewu Konstancyusza, Gracyana, Teodozyusza i Walentyniana.
I zrozumiał żarliwy chrześcianin, że podjął się bardzo trudnego zadania. Jakże pozamykać świątynie w mieście, które będzie prawdopodobnie broniło swoich domów bożych z szałem rozpaczy? Zanim krzyż ostatecznie zwycięży, popłynie jeszcze dużo krwi...
Ponuro rozglądał się wojewoda w około, jakby czuł żal do tych ludzi za ich nierozumny, grzeszny, podług niego, upór. Dlaczego jesteście ślepi na światło prawdziwej wiary, dlaczego zamykacie sobie własnowolnie bramy królestwa niebieskiego pytały jego oczy zagniewane.
Gdy tak rozmyślał, uciszyła się nagle ulica Żywa fala, chociaż jej do tego żadna przeszkoda nie