Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/111

Ta strona została skorygowana.

zmusiła, rozstąpiła się na dwie połowy, usuwając się na chodniki. Mężczyźni zdejmowali z głowy poły tog i płaszczów, któremi się zasłonili od deszczu, kobiety kłaniały się tak nizko, że dotykały prawie twarzą bruku.
Zanim się wojewoda spostrzegł, przypadło do jego koni kiku ludzi, pochwyciło je za uzdy i odciągnęło rydwan na stronę.
Winfridus Fabricyusz chciał krzyknąć na swoich żołnierzów, lecz nagle zbladł i szarpnął klacze z taką siłą, że stanęły dęba.
Wolno, poważnie przesunęła się obok niego lektyka, a w niej spoczywała Fausta Auzonia. Poprzedzał ją liktor i otaczał ją liczny dwór, składający się z młodzieży płci obojga stanu senatorskiego i rycerskiego.
Z powstrzymanym oddechem, pochylony ku przodowi, wpatrywał się wojewoda w westalkę, jak ptak, oczarowany wzrokiem węża. Cała biała, z głową opartą na dłoni, nieruchoma, z oczami, wzniesionemi do góry, robiła Fausta Auzonia wrażenie posągu z marmuru kararyjskiego.
Jeden z młodych patrycyuszów zwrócił jej uwagę na wojewodę.
Fabricyuszowi zdawało się, że w oczach kapłanki zaświecił szybki, przelotny błysk radości. Pewno mu się tylko zdawało, bo po chwili spoglądały na niego te duże oczy tak chłodno, jakby go po raz pierwszy widziały.
Schylił głowę nizko, a kiedy ją podniósł, oddzielał go już od westalki mur z ciał ludzkich.