Znów przypomniał sobie przestrogę Kaja Juliusza. Teraz wierzył i on, że lud rzymski zemściłby się okrutnie na zuchwalcu, któryby się ośmielił znieważyć miłością dziewicę Westy. Jej godność kapłańska postawiła ją tak wysoko nad pragnieniami ludzkiemi, iż ten, ktoby ją ukochał, nie mógłby jej nawet jawnie uczuć swoich wyznać.
I zawrzał wojewoda gniewem przeciw wierze, która stawała między nim a Faustą Auzonią. Trzeba tę przeszkodę usunąć jak najprędzej.
W miarę, jak się zbliżał do wzgórza Caelius, ustawał coraz widoczniej ruch dnia roboczego. Tu i owdzie pozamykali kupcy i rzemieślnicy sklepy i warsztaty. Ludzie, ubrani odświętnie, zdążali ku bramie Celimontańskiej, skąd prowadziła ulica do pałacu Lateranów.
Była to niegdyś siedziba wielkiego rodu patryrcyuszowskiego, który zawadzał imperatorom, jak wiele innych Neron, zamordowawszy słynnego z cnót obywatelskich Placyusza Lateranusa, pozbawił równocześnie jego spadkobierców majątku. Odtąd przechodził wspaniały pałac z rąd do rąk, aż go w końcu Konstancyusz Wielki przeznaczył na rezydencyę biskupów rzymskich.
Obok domu Lateranów wznosił się kościół, zbudowany w stylu bazyliki. Poprzedzał go kwadratowy, odkryty dziedziniec, otoczony ze wszystkich stron portykiem. Tu znajdowała się na środku marmurowa cysterna, napełniona wodą święconą.
Wojewoda zatrzymał konie przed kościołem. Oddawszy miecz jednemu z legionistów, wszedł na dziedziniec i umył twarz i ręce w cysternie.
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/112
Ta strona została skorygowana.