Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/116

Ta strona została skorygowana.

Dyakon skończył wykład Ewangelii. Katechumeni tłoczyli się ku wyjściu; we właściwiem nabożeństwie mogli brać udział tylko pełni chrześcianie, którzy mieli już za sobą wszystkie przygotowania wstępne.
Kiedy katachumeni opuścili kościół, podniósł się wojewoda z kolan i rozejrzał się w około.
Wzdłuż kolumn czerniła się tu i owdzie na tle szarych kamieni gromadka wiernych — mężczyźni po prawej stronie, kobiety po lewej — czekających w skupieniu na rozpoczęcie świętej ofiary. Było tych ochrzczonych chrześcian tak niewielu, iż ginęli w ogromnym gmachu. Chłód katakumb wiał w największym kościele rzymskim, w którym zbierali się głównie pobożni śtanów wyższych.
I przypominał on rzeczywiście surową prostotą swoją cmentarze podziemne. Jego kolumn nie zdobiły bogate wota i wieńce, jego ścian nie pokrywały freski i wschodnie kobierce. Nie było tu posągów i darów, przysłanych bogom stolicy przez namiestników zdobytych krajów, nie było nawet wizerunków mężów, zasłużonych dla nowej wiary.
Całą ozdobę bazyliki lateraneńskiej stanowił skromny ołtarz z białego marmuru, obwiedziony kratkami. Tu, w głębi środkowej nawy, w sanctuarium, na tem samem miejscu, na którem się w świątyniach pogańskich znajdowało krzesło kurulne konsula lub pretora, spoczywał na tronie mąż sędziwy, zawinięty w togę. Otaczali go prezbiterowie, dyakoni, subdyakoni, lektorowie, akolici i egzorcyści, odziani tak samo, jak on, w zwyczajne suknie,