Zamiast dymu kadzideł, owiewał je szept wiernych, którzy powierzali Bogu troski swoje i smutki z ufnością dzieci. Żywa wiara pierwotnych chrześcian gardziła podnietą zewnętrzną. Wystarczała jej cicha, serdeczna prośba, płynąca z najskrytszych tajników duszy.
Kiedy kapłan dokonał ofiary, wziął jeden z dyakonów z jego rąk chleb i wino i zaczął je rozdzielać pomiędzy wiernych. Przystępowali wszyscy do stołu Pańskiego, nasamprzód biskup i reszta duchowieństwa, następnie świeccy.
Teraz wygłosił kapłan pierwszą zwrotkę psalmu Dawidowego. Podjęli go chrześcianie i monotonny gwar rozlał się wolno po kościele.
Nie był to śpiew, lecz mowa skandowana.
Nakoniec podniósł się biskup z tronu i pobłogosławił wiernych, a dyakon zawołał:
— Idźcie w pokoju!
Poważne i skromne, jak ona sama, było nabożeństwo w bazylice lateraneńskiej. Nie działało ono niczem na zmysły, nie podbudzało wrażliwości ludzkiej środkami sztucznemi.
Wojewoda, wyszedłszy z kościoła, udał się do pałacu biskupa. W przedsionku skinął na wywoływacza i powiedział mu swoje nazwisko.
Nie czekał długo. Niewolnik, który znikł za kotarą, wrócił wkrótce i przeprowadził go przez trzy duże sale. W czwartej, przed stołem, założonym książkami i pargaminami, w krześle, podobnem do kurulnych, siedział biskup Syrycyusz.
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/118
Ta strona została skorygowana.