Że się ten i ów z gorliwszych pogan stawi na wezwanie prefekta i konsula, o tem nie wątpił wojewoda, lecz nie spodziewał się nigdy takiego zbiegowiska. Nie znając stosunków Italii, sądził, iż przy bałwochwalstwie upiera się tylko sama stolica, niechętna rządowi chrześciańskiemu, który ją dawnego blasku pozbawił.
Przebiegając ulice konno, przekonał się Winfridus Fabricyusz, że w Wiennie miano bardzo mylne wyobrażenie o właściwem położeniu Italii. To nie była ziemia chrześciańska, steroryzowana przez garść senatorów, jak go na dworze Walentyniana zapewniano. Starzy bogowie panowali tu jeszcze nad sercami, inaczej bowiem nie narażaliby się ludzie na trud szalonej jazdy, by dać świadectwo swoim przekonaniom.
Dowódca załogi palatyńskiej, który towarzyszył wojewodzie w wycieczce po mieście, rozpoznawał pomiędzy przybyszami mieszkańców prowincyi, leżących na skrajach dyecezyi italskiej. Na placach i rynkach rozłożyli się Wenetowie i Lygyowie, rybacy z Regium i koloniści z Melpum. Dniem i nocą pędzili ci poganie, by zdążyć na dzień oznaczony. Odebrawszy wiadomość o pogrzebie, rzucili niezwłocznie rodziny i zajęcia i ruszyli w drogę, posłuszni wezwaniu stolicy.
A wielu z nich zdawało sobie widocznie sprawę z niebezpieczeństwa chwili, wojewoda bowiem dostrzegł pod togami i płaszczami noże i miecze. Nie z usposobieniem pokojowem nadciągnęli bałwochwalcy tak licznie do Rzymu. Mówiły to ich grożące
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/128
Ta strona została uwierzytelniona.