Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

spojrzenia, które Fabricyusz spotykał wszędzie, gdzie zebrała się większa gromadka.
Jego, żołnierza, nie przerażały te noże, miecze i spojrzenia. Gdyby przyszło do walki, utorowałby sobie on krwawą ścieżkę poprzez tłum bezładny. Wiedział o tem... Lecz olbrzymia fala pogańska spadłaby wówczas z gwałtownością podrażnionego zwierzęcia na nieprzyjaciół starych bogów i rozbiłaby ich w puch.
Odpowiedzialności za klęskę bezcelową nie mógł wziąć na siebie pełnomocnik chrześciańskiego imperatora, gdyż jego przednim obowiązkiem była opieka nad wyznawcami prawdziwego Boga.
To rozważywszy, zwrócił się Winfridus Fabricyusz ku Palatynowi, a kiedy stanął przed prefekturą, zeskoczył z konia i oddał go jednemu z żołnierzów, trzymających straż przed pałacem.
— O posłuchanie prosi wojewoda Italii — rzekł w przedsionku do wywoływacza. — Sprawa moja nie cierpi zwłoki.
Mimo takiego oświadczenia nie spieszył niewolnik z oznajmieniem. Nie ruszając się z miejsca, odparł niedbale:
— Prześwietny prefekt rozsądza właśnie spór między miastami Rawenną a Spiną. Nie wiem, czy będzie mógł dziś Twoją Znakomitość przyjąć.
— Czyń, co do ciebie należy! — rozkazał wojewoda.
Wywoływacz wzruszył ramionami.
— Nie wolno mi przerywać sądu prześwietnego prefekta — odpowiedział.