I oparłszy się plecami o ścianę, założył nogę na nogę.
Wojewoda zbladł.
Ten zuchwały sługus, z bezczelną twarzą dworaka, lekceważył go widocznie. I on był zapewne bałwochwalcą i nienawidził przedstawiciela rządu chrześciańskiego.
Winfridus Fabricyusz widział naokoło siebie szyderskie uśmiechy. Drwili z niego liktorowie i niewolnicy prefekta.
Więc schwycił wywoływacza za kark i wepchnął go do sali. wołając za nim:
— Czyń, co każę, nędzny robaku!
Na ustach służby zgasły natychmiast uśmiechy ironiczne. Liktorowie i niewolnicy wyprostowali się, jak żołnierze przed wodzem.
Z wewnątrz sali doszedł podniesiony głos prefekta. Strofował kogoś...
Niebawem wrócił wywoływacz i, rzuciwszy wojewodzie z pod czoła spojrzenie skarconego psa, uchylił przed nim kotary.
Nikomachus Flawianus rozsądzał rzeczywiście spór między dwoma sąsiadującemi z sobą miastami, lecz sprawa była już załatwiona.
Kiedy się wojewoda ukazał w sali, opuszczali ją właśnie dekuryonowie Rawenny i Spiny.
Prefekt spoczywał na krześle kurulnem, otoczony, jak zwykle, urzędnikami. Spostrzegłszy Fabricyusza, odezwał się:
— Twoja Znakomitość oznajmia się w sposób szczególny.
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/130
Ta strona została uwierzytelniona.